sobota, 7 lutego 2015

4.Zapewniam cię, to świetna sprawa

Samochód pachniał nowością, był duży i miał skórzane, eleganckie fotele. Mknęłyśmy zupełnie pustą trzypasmówką, śpiewając do ryczącego na cały głos radia i pochłaniając paprykowe chipsy. Nagle samochodem szarpnęło, a ja zakrztusiłam się i rozkaszlałam spazmatycznie, pochylając ciało do przodu. Pasy wpiły mi się w brzuch, gdy pojazd zatrząsł się, a potem coś uderzyło od strony pasażera z ogromną siłą. Z drzwi wystrzeliła poduszka powietrzna, chwilę później przedziurawiona przez odłamki szyby. Poczułam na rękach coś ciepłego i spojrzałam zdziwiona na zakrwawione dłonie. Nie pamiętałam, żebym cokolwiek sobie zrobiła. Niemalże w tej samej chwili spadł na mnie ból tak duży, że zaczęłam krzyczeć, a mój świat stał się wielkim, czarnym lejem, po którym zsuwałam się w dół, widząc niknące w oddali, małe światełko.

***
Szok powypadkowy - tak ocenili mnie lekarze. Sny nawiedzały mnie praktycznie każdej nocy, w każdym byłam jedną z ofiar wypadku - zmieniały się tylko okoliczności. Pewnej nocy pilotowałam awionetkę, nad którą w pewnej chwili straciłam kontrolę. Innego razu znalazłam się na tonącym statku, zmuszona skakać za burtę bez kamizelki, a potem patrzyłam, jak ciemne wody oceanu zamykają się nade mną, niezdolna poruszyć kończynami.  Tak jak za każdym razem, obudziłam się z mokrą od łez twarzą, a mój krzyk zamarł w nocnym powietrzu.
- To nic, to nic. - uspakajałam sama siebie, ocierając grzbietem dłoni oczy - Sen, tylko sen.
Po chwili mój oddech wrócił do normalnego rytmu, a dreszcze powoli ustępowały. Wstałam i pościeliłam rozkopane łóżko na nowo, a potem wślizgnęłam się pod kołdrę, wcisnęłam twarz w poduszkę i usnęłam, tym razem nie śniąc o niczym.

***
-Megan, tak sobie pomyślałam, czy masz ochoty wybrać się dziś z Julią do galerii? - zapytała Leslie, sypiąc płatki kukurydziane do porcelanowej miski - Jutro do szkoły, może byś coś sobie kupiła?
Pokiwałam głową, choć nie mogłam powiedzieć, żeby propozycja zakupów z moją przybraną siostrzyczką była najlepszym pomysłem na spędzenie dzisiejszego dnia. Wydawało się, że Julia ma ten temat identyczne zdanie.
- Jasne. - odpowiedziałam. W ostatnim czasie tak nawykłam do kłamania, że przychodziło mi to z łatwością. - Bardzo chętnie.
- To dokończcie śniadanie i was podrzucę. - odparła radośnie Leslie, kończąc jedzenie i wkładając naczynia do zmywarki. Wstałam od stołu i poszłam się pomalować. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio byłam na zakupach, chyba było to jeszcze przed ośrodkiem wychowawczym. A nuż poznam kogoś ciekawego?
Pół godziny później wysiadłyśmy na parkingu dużej galerii handlowej, a Leslie odjeżdżając pomachała nam entuzjastycznie. Ruszyłyśmy w kierunku wejścia, a gdy wjeżdżałyśmy schodami na górę, Julia odezwała się:
- Wyjaśnijmy sobie coś. - urwała na chwilę i rzuciła mi nieprzyjazne spojrzenie - Nie mam zamiaru się tobą opiekować czy co tam wyobraża sobie moja matka. Radź sobie sama. Muszę z tobą mieszkać, ale nie muszę się z tobą przyjaźnić. Umówiłam się teraz z kimś innym, więc rób co chcesz, mnie to nie obchodzi. - nabrała powietrza i kontynuowała - Tylko bądź o trzynastej na parkingu. I ani słowa rodzicom, niech żyją sobie w świecie urojeń. - uśmiechnęła się lekko i nieprzyjemnie, a potem odwróciła się tyłem i odeszła, nie czekając na żadną reakcję z mojej strony. Jeszcze przez chwilę widziałam jej kołyszące się w rytm kroków jasne włosy, ale zaraz zniknęła w tłumie.
Rozejrzałam się dookoła, nie bardzo wiedząc, co mam ze sobą zrobić. W końcu zdecydowałam się iść do GreenCoffe, bo nie bardzo chciało mi się chodzić po sklepach. Zajęłam ostatni wolny stolik i zamówiłam herbatę, a potem wyjęłam z torby książkę i zabrałam się do czytania. Niedługo potem ktoś odchrząknął nieśmiało, a ja zobaczyłam stojącą przede mną niską, pulchną dziewczynę. W dłoniach trzymała filiżankę z parującą kawą.
- Przepraszam – powiedziała nieśmiało – ale czy to miejsce jest wolne? Bo nie ma żadnych, a czekam już dziesięć minut. – wskazała ręką dookoła, a ja rozejrzałam się. Kawiarnia była przeładowana. – Chyba że czekasz na kogoś. – dodała z wahaniem.
- Nie, proszę. – odpowiedziałam i zabrałam torbę z sąsiedniego krzesła. Dziewczyna usiadła i postawiła na stoliku mały i lekki laptop. Popijając herbatę, pisała coś przez chwilę, a potem znienacka zapytała:
- Co czytasz?
- „Delirium” – odparłam.
- Czytałam to! – wykrzyknęła – Całą trylogię. Moja ukochana książka.
- Hmm, też mi się podoba. – odpowiedziałam niedbale. Chciałam jak najszybciej wrócić do lektury, a dziewczyna wyglądała mi na bardzo rozmowną.
- Kiedyś miałam więcej czasu na czytanie. – westchnęła, a ja jęknęłam w duchu. Doskonale znałam taki typ ludzi. Za 10 minut będę znała cały jej życiorys.
- Czytałam bardzo dużo, ale potem wkręciłam się w wolontariat. W sumie nie żałuję, bo robię coś dla innych, choć czasem chciałabym mieć więcej wolnego. Jak jesteś zwykłym członkiem, wybierasz sobie, czy chcesz brać udział w danej akcji czy nie, natomiast bycie koordynatorem to już cięższa sprawa. Byłaś kiedyś wolontariuszką? – zapytała.
- Nie. – odparłam zgodnie z prawdą.
- Na pewno by ci się spodobało. Pomagamy w schroniskach, domach dziecka, spokojnej starości i organizacji różnych wydarzeń kulturalnych. Obecnie organizuję darmowe korepetycje dla dzieci mających problemy z nauką. Nie chciałabyś wziąć udziału?
- Hmm, nie wiem.
- Zapewniam cię, to świetna sprawa. Masz mniej czasu, ale za to jak go wykorzystujesz! Czy wiedziałaś, że statystyczny nastolatek spędza przed komputerem trzy godziny dziennie? W tym czasie można wyprowadzić dziesięć psów ze schroniska! – w jej oczach błyszczał entuzjazm – No, przyznaję się, ja spędzam pięć godzin, ale to dlatego, że jestem koordynatorem i wszystkim się zajmuję. Właśnie teraz piszę do dyrektorki jednej z podstawówek z prośbą o udostępnienie nam sal lekcyjnych po godzinach. Będziemy uczyć  najsłabsze dzieciaki matmy i angielskiego. To pierwsza takiego typu akcja, więc trochę się denerwuję. – przygryzła wargę i po raz pierwszy od dłuższej chwili zamilkła.
- Na pewno wszystko wam się uda. – wydukałam, oszołomiona jej słowotokiem.
- Zwykle się udaje. – potwierdziła – Dlatego, że dużo poświęcamy. Praktycznie nie mam czasu się uczyć, no ale coś za coś. Nie mówię, że musiałabyś od razu spędzać na wolontariatach całe dnie, na początek dwie – trzy godziny tygodniowo chyba będą okej.
- Ale ja się nie zgłaszałam! – powiedziałam, lekko spanikowana, ale dziewczyna nie słuchała.
- Dobrze, że się poznałyśmy, trochę cię w tym obeznam. Zacząć nie jest łatwo, od razu mówię. Ja miałam trudne początki. W ogóle trafiłam na wolontariat przez przypadek, zupełnie tak jak ty. Kiedyś bardzo marzyłam o psie, ale rodzice nie chcieli się zgodzić. Pewnego razu postanowiłam pojechać do schroniska i zaadoptować psa bez pytania, taka byłam zdesperowana. Niestety okazało się, ze jako nieletnia nie mogę tego zrobić, ale zaproponowano mi wyprowadzanie. Wtedy ustaliłam z rodzicami, że jeżeli przez rok będę wyprowadzać psy, dostanę własnego. Po kilku tygodniach tak mnie to wciągnęło, że nie miałbym czasu na własnego zwierzaka, więc plan upadł. – odetchnęła.
- Ja też nigdy nie miałam zwierzęcia. – powiedziałam. Z tą dziewczyną niezwykle trudno się rozmawiało. – Wiesz co, ja już chyba muszę się zbierać. Czekają na mnie.
- O, szkoda. – zmartwiła się wyraźnie – A tak dobrze nam się gadało!
„Chyba tobie” pomyślałam. Wstałam i pozbierałam swoje rzeczy, a potem wyszłam, zostawiając dziwną dziewczynę samą z jej historiami.
Przeszłam przez piętro restauracyjne. W pewnej chwili dostrzegłam Julię z trzema koleżankami, wyglądającymi jak jej nieco nieudolne kopie – wszystkie blond, różowe i wyszminkowane. Królowa ze swoją świtą. Na wszelki wypadek obeszłam ich stolik szerokim łukiem., a potem weszłam do jednego z odzieżowych sklepów. Przymierzyłam i kupiłam trzy obszerne bluzy – nie było opcji, żebym zakładała ciuchy wybrane dla mnie przez Leslie, całe te pastele i jasne sweterki. Wiedziałam, że ubieram się jak chłopak, ale było mi wszystko jedno – jeżeli ktoś jest brzydki, nic go nie uratuje, a w ciuchach Julii wyglądałabym po prostu śmiesznie.
Wybiła trzynasta, więc zeszłam na parking, gdzie stała już wściekła Julia.
- Spóźniłaś się. – wysyczała, a ja wzruszyłam ramionami. Po chwili wsiadłyśmy do srebrnej Hondy Leslie.
- Dobrze się bawiłyście, dziewczynki? – zapytała macocha, patrząc we wsteczne lusterko.
- Doskonale. – odpowiedziała Julia słodko, a zadowolona Leslie pokiwała głową.
- Cieszę się, że się dogadujecie! – powiedziała z uśmiechem.
Westchnęłam. Ta kobieta była niesamowicie naiwna!

***
Cześć, Megan!
Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze i jakoś układa Ci się z ojcem. Musisz mi wszystko dokładnie opisać!
Nie uwierzysz, co tu się dzieje. Mam nową współlokatorkę, przyjechała w dniu Twojego wyjazdu. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy się lubiły. Ma piętnaście lat i uważa się za dorosłą. Ciągle zabiera mi różne rzeczy i nie oddaje, a potem zapiera się, że to nie ona. Ciekawe kto, w takim razie?
Muszę Ci powiedzieć, że okropnie nudno jest bez ciebie. Byłaś moją najlepszą koleżanką, a teraz wszystko wróciło do starego stanu rzeczy. Do osiemnastki pół roku!
Zadzwonię do ciebie jutro i wszystko mi opowiesz. Pamiętaj, żeby w szkole poznać kogoś fajnego!
Buziaki

Lilianne

-----------------------------------------------------------------
Jest czwarty rozdział, miłego czytania <3 Jeśli skomentujecie sprawicie mi ogromną radość :)

wtorek, 27 stycznia 2015

3.Witaj w Azylu, Megan

Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Gdy była mała, wyobrażałam sobie, że mam siostrę, z którą spędzam każdą chwilę, i że świetnie się rozumiemy. W chwili, gdy ją ujrzałam, jedyną rzeczą, jaka przyszła mi do głowy była myśl, żeby uważać, o co się prosi – bo kiedyś może się spełnić.
Julia Feldman była bardzo wysoka i bardzo ładna. Stała na podjeździe razem z obejmującą ją matką i uśmiechały się entuzjastycznie, gdy ojciec zatrzymał samochód i wysiedliśmy.
- Julio, Leslie, to jest Megan. Megan, oto moja żona i córka. – zakłopotany ojciec obserwował, jak wyciągam dłoń w ich stronę i zmuszam swoje usta, żeby ułożyły się w uśmiech.
- Bardzo miło mi was poznać. – powiedziałam.
- Nam ciebie również, prawda, Julio? – pośpieszyła  z zapewnieniem matka, zaciskając palce na ramieniu córki. Widać było, że bardzo się denerwuje, mrugała gęsto rudymi rzęsami. Nie miała jeszcze czterdziestu lat – jej piegowata twarz była gładka, pierwsze zmarszczki pojawiły się tylko wokół ust. „Wydaje się dość sympatyczna” pomyślałam, ale chwilę później skarciłam się za tę myśl.
Stojąca obok niej Julia pokiwała głową. Teraz, gdy patrzyłam na nią z bliska widać było, że jest naprawdę piękna. Miała długie, złote, kręcone włosy, niebieskie oczy i wiśniowe usta, które uśmiechały się do mnie lekko wzgardliwie. Z jej wyprostowanej sylwetki wprost biła pewność siebie. Od razu widać było, jaką pozycje zajmuje w szkole – podczas gdy ja znajdowałam się na najniższym szczeblu drabiny społecznej, ona była jedną z osób, które te drabiny budują.
- Wejdźmy do domu, pewnie jesteś głodna i zmęczona po podróży. – powiedziała Leslie i otworzyła drzwi. Ujrzałam szeroki, jasny hall o kremowych ścianach, na których powieszone zostały rodzinne fotografie w uroczych ramkach.
- Zdejmij buty i schowaj je tutaj. – poleciła Leslie i wskazała na stojącą w roku przedsionka szafę.
Spełniłam prośbę, a potem wszyscy poszliśmy do kuchni. Królowała tam szarość – stalowe blaty, metalowy stół, srebrzysta lodówka, szare szafki. Leslie wyciągnęła z piekarnika zapiekankę i wyłożyła ją na talerze. W pełnej skrępowania ciszy usiedliśmy do jedzenia. Julia wyraźnie się nudziła – co chwila spoglądała na ekran smartphona i odpisywała na smsy. 
- Julio, schowaj telefon. – odezwał się mój ojciec nieprzyjemnie – To bardzo niegrzeczne, co robisz.
Julia wydęła usta i schowała telefon do kieszeni. W ciszy dokończyliśmy posiłek i włożyliśmy naczynia do zmywarki, a potem Leslie powiedziała:
- To chyba nadszedł czas, żebyś obejrzała swój pokój, prawda?  - z nieco przesadnym entuzjazmem weszła po schodach,szczebiocząc – Jest obok pokoju Julii i łączy się z nim drzwiami. Nie wiedzieliśmy, jakie kolory lubisz, ale razem z Robertem uznaliśmy, że pewnie takie jak Julia. Współczesne nastolatki chyba zwykle lubią to samo, prawda? – mówiła, a do mnie z każdą sekundą docierało coraz mniej.
- Czemu pokój Julii łączy się z moim drzwiami? – spytałam nagle, a Leslie zmieszała się nieco.
- Wiesz, gdy Julia była mała i budowaliśmy ten dom, marzyła o prawdziwej bawialni, takiej dwupokojowej komnacie, do której mogłaby zapraszać gości. Twój pokój jest dawną sypialnią Julii, a jej obecny pokój – jej byłą bawialnią.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i pchnęłam drzwi pokoiku. Pierwszym, co ujrzałam, był róż, dosłownie wszędzie – różowa pościel, różowe ściany, różowa kanapa i dywan. 
- Zostawię cię teraz. Kupiłam ci parę ubrań, są w szafie. Dobrze się składa, bo zaginął ci bagaż, więc przynajmniej masz co założyć. – Leslie uśmiechnęła się nieśmiało i zamknęła drzwi, zostawiając mnie samą w moim różowym królestwie. Z niepokojem podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Z moich ust wyrwało się głośne westchnienie ulgi – na szczęście ciuchy nie były różowe. Niestety ani jeden nie był w moim stylu. Błękitne, obcisłe jeansy, krótkie spodenki z wysokim stanem, pastelowe topy, szare swetry i obcisłe koszulki, a na samym dnie szafy trzy pary butów - słomkowe koturny, eleganckie czarne szpilki i różowe conversy, które wydały mi się najlepszą opcją. Z niechęcią założyłam je na nogi, ale ku mojemu zdziwieniu okazały się dość wygodne. Zatrzasnęłam drzwi i zbiegłam po schodach.
-Idę się przejść! - krzyknęłam do Leslie, a potem wzięłam płaszcz i wyszłam.
Osiedle domów, na którym mieszkali tata i Leslie, mieściło się na przedmieściach Nowego Yorku. Szłam powoli brukowana ulicą i rozglądałam się po okolicy. Można było powiedzieć, że samo w sobie było miasteczkiem, ponieważ w pewnej chwili dotarłam do części handlowej - pasażu sklepów, kawiarni, restauracji i punktów usługowych. Mieszkańcy mieli wszystko, czego tylko potrzebowali w miejscu zamieszkania - jeśli chcieli, mogli w ogóle nie ruszać się poza osiedle. 
Zrobiło mi się bardzo zimno, więc postanowiłam wejść do małej kawiarenki mieszczącej się na samym końcu pasażu. Otworzyłam drzwi i uderzył mnie zapach szarlotki i kawy. W środku stało tylko kilka obecnie pustych stolików, całe pomieszczenie wyłożone było ciemną boazerią. W rogu znajdowała się lada, przy której siedział barista, opierając jasną głowę na dłoni  i czytając coś zapamiętale. Widocznie nie narzekali tu na nadmiar klientów.
Wybrałam malutki, dwuosobowy stolik w kącie, gdzie położyłam swoje rzeczy, a następnie poszłam złożyć zamówienie. Stałam tam dłuższą chwilę, aż w końcu niezadowolony mężczyzna podniósł głowę.
"Gdyby to była moja kawiarnia" pomyślałam " Ten gość byłby ostatnim, który miałby tu pracować"
Mężczyzna odłożył książkę na bok i przeczesał włosy palcami. W panującym półmroku nie było wyraźnie widać jego twarzy.
- Zamawiasz coś czy nie? - odezwał się bezczelnie, rzucając tęskne spojrzenie w kierunku czekającej na niego lektury.
- Mała latte, - powiedziałam i wysypałam drobniaki na ladę, a mężczyzna mruknął "Przyniosę do stolika".
Po pięciu minutach przyniósł kawę, a korzystając z tego, że mój stolik oświetlony był przez dużą, stojącą lampę, spojrzałam na niego i w tej samej chwili mnie zmroziło. Mężczyzna nie okazał się mężczyzną, był chłopakiem, może trochę ode mnie starszym, z błękitnymi oczami i uśmiechem, który niedawno widziałam.
Towarzysz podróży.
- Przeprowadzka?- zapytał, opierając się beztrosko na sąsiednim krześle. - Nie widziałem cię tu wcześniej.
- Może po prostu tu nie przychodziłam. - odparłam, odwracając głowę.
Chłopak zaśmiał się krótko.
- To osiedle nie jest aż tak duże, jak się wydaje, wierz mi. - spojrzał na mnie przez dłuższą chwilę, a następnie wyraz jego twarzy zmienił się. - Nie mieszkasz w Azylu, to na pewno, ale skądś cię chyba znam.
- Nie sądzę. - odpowiedziałam z płonącymi policzkami. 
- No to najwidoczniej cię z kimś pomyliłem. 
- Na pewno. Zawsze jestem z kimś mylona, naprawdę. - uśmiechnęłam się zdrętwiałymi wargami.
- To powiesz mi, co tu robisz? - spytał.
- Obecnie to mieszkam. Przeprowadziłam się do ojca. - odpowiedziałam.
- I jak? Podoba ci się? - zapytał, a na jego twarzy malowało się zaciekawienie.
- Póki co, to jakoś nie bardzo.
- Kwestia czasu. - machnął ręką chłopak - Mamy tutaj całkiem spoko ekipę, z naszego i sąsiednich osiedli. Jak chcesz, mogę cię poznać.
- Wiesz, na razie wolałabym się trochę zadomowić. - odparłam szybko, a chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Rozumiem. - powiedział - ale jakbyś chciała, to spokojnie proś. 
Odwrócił się i zaczął iść w kierunku lady, ale nagle zatrzymał się i odwrócił.
- Jestem Matt, tak dla jasności.
- Megan. - przedstawiłam się, a on odparł:
- Zwykle mam problem z pamięcią do imion, więc jakbym zapomniał, to się nie obraź. - uśmiechnął się - Ale witaj w Azylu, Megan.


--------------------------------------------------------------------
W końcu trzeci rozdział. Przepraszam za długą przerwę, była spowodowana feriami. Do zobaczenia w następnym rozdziale!
Jeśli Wam się podoba, komentujcie, to dla mnie bardzo ważne <3

czwartek, 8 stycznia 2015

2.Jestem

- Pożegnania to coś okropnego. – wyjęczała Lilianne, gdy stałyśmy przed wbramą prowadzącą do ośrodka. Na podjazd wjechała właśnie taksówka.
- Trzymaj się, Lil. Niedługo się widzimy. – powiedziałam i przytuliłam przyjaciółkę, a następnie podeszłam i uścisnęłam dłoń stojącej nieopodal pani dyrektor.
- Powodzenia. – powiedziała – Mam nadzieję, że dasz nam znać, czy bezpiecznie dotarłaś na miejsce.
- Oczywiście. – zapewniłam i wsiadłam do samochodu.
Kierowca ruszył, a ja patrzyłam na znikające w oddali szare mury ośrodka i cieszyłam się, że już nigdy do niego nie wrócę.
Po jakiś dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce. Wyciągnęłam z torby portfel i zapłaciłam kierowcy, który pomógł wyjąć mi walizkę z bagażnika. Niedługo potem weszłam pokład samolotu i zajęłam swoje miejsce. Siedzenie obok mnie jeszcze było puste, ale postanowiłam nie przejmować się potencjalnym towarzyszem podróży. Wyjęłam ipoda i wsadziłam do uszu słuchawki, a chwilę potem zapadłam w sen.
Obudził mnie płacz małego dziecka. Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Z zaskoczeniem zauważyłam, ze miejsce obok mnie jest zajęte. Siedział na nim wysoki, wysportowany chłopak z krótkimi blond włosami Na uszach miał ogromne, czarne słuchawki i intensywnie pisał coś na laptopie. Nagle zaczerwieniłam się, bo uświadomiłam sobie, że chłopak widział mnie śpiącą. "Wyglądasz prześmiesznie, jak śpisz." chichotała Lilianne niedawno "Zupełnie jak małe dziecko". 
Z pewnością był przystojny. Przyglądałam się jego skupionej twarzy trochę za długo, ponieważ nagle uniósł głowę i spojrzał na mnie krótko roztargnionym, błękitnym spojrzeniem, uśmiechnął się lekko, mignąwszy białymi zębami i powrócił do pracy. Do końca podróży siedziałam spięta i odwrócona w kierunku okna, czekając na zbawienny komunikat o lądowaniu. Wiedziałam, że jestem brzydka i już dawno się z tym pogodziłam, więc nie znosiłam, gdy przyłapywali mnie na tym, że się im przypatruję.
-Prosimy o zapięcie pasów, podchodzimy do lądowania. – przyjemny głos stewardessy rozległ się z głośników, a ja odetchnęłam z ulgą. Niemalże w tej samej chwili żołądek zacisnął mi się w bolesny węzeł, ponieważ uprzytomniłam sobie, że lądowanie na nowojorskiej ziemi oznaczało spotkanie z ojcem, którego przez lata nauczyłam się nienawidzić.
Gdy tylko wylądowaliśmy, szybko odpięłam pasy i zebrałam swoje rzeczy, żeby skrócić czas przebywania w towarzystwie chłopaka do minimum. Potem skierowałam się w kierunku taśmy bagażowej. Czekałam i czekałam, minuty ciągnęły się w nieskończoność, a mojego bagażu wciąż nie było widać. Po pół godzinie przy pustej taśmie zostałam już tylko ja i wtedy uświadomiłam sobie, że mój bagaż nie przybył razem ze mną do Nowego Yorku. „Może to i dobrze.” pomyślałam „ Teraz nic nie będzie przypominało mi o tym, co zostawiłam za sobą.” 
Odeszłam od taśmy i poszłam w stronę wielkiej hali, gdzie zwykle zbierali się oczekujący na pasażerów.  W tej chwili stała tam bardzo liczna, głośno rozmawiająca rodzina, dwie wystraszone kobiety i jeden posiwiały mężczyzna, trzymający w dłoniach wyglądającą w tych okolicznościach zupełnie idiotycznie tabliczkę z napisem  „Megan”.
Po chwili wahania podeszłam i stanęłam przed nim. Ojciec nie okazał się wysoki. Mogłam dostrzec każdą zmarszczkę na jego twarzy, każde siwe pasmo w niegdyś rudych włosach.
- Megan? – spytał ojciec przejętym głosem, a jego zielone oczy ożywiły się – To ty?
- To ja. – mój głos brzmiał zimno i obco – Dzień dobry panu. – wyciągnęłam rękę i ujęłam dłoń, którą wyciągnął zupełnie bezwiednie, a potem potrząsnęłam nią.
- Megan, ty…- głos ojca drżał – bardzo wyrosłaś. Jesteś taka podobna do matki.
Nie odezwałam się i staliśmy przez chwilę w milczeniu, aż w końcu ojciec zapytał:
- Gdzie twój bagaż?
- Zgubił się. – odpowiedziałam, patrząc w bok.
- To może poczekasz w samochodzie, a ja zgłoszę, że zaginął? - zaproponował ojciec z napięciem w głosie. Chyba bardzo się starał, żeby nasze pierwsze spotkanie wypadło najlepiej, jak to tylko możliwe.
Pokiwałam głową i ruszyłam za ojcem w stronę parkingu. Podszedł do srebrnego Volvo i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- Wsiadaj. – zachęcił, a ja posłusznie zajęłam miejsce i włączyłam radio – Niedługo wrócę.
Patrzyłam w ślad za ojcem, gdy oddalał się w kierunku hali, a myśli przelatywały przez moją głowę z prędkością światła. Wyjęłam z kieszeni telefon i napisałam wiadomość do Lil: "Jestem."

-----------------------------------------------------------------------------
Drugi rozdział, dosyć krótki. Zapraszam do czytania i komentowania, to bardzo motywuje! :)

wtorek, 6 stycznia 2015

1.Gwiazdy

 -Twój ojciec jest już powiadomiony i będzie czekał na Ciebie na lotnisku punktualnie o dwudziestej. Czeka na ciebie nowe życie. – dyrektorka wykrzywiła swoje wąskie usta w czymś, co w założeniu chyba  miało być uśmiechem, a potem wlepiła we mnie swoje wiercące spojrzenie.
Siedziałam na twardym, plastikowym krzesełku w gabinecie zarządu ośrodka opiekuńczego w Detroit w stanie Michigan. Dłonie zaciskałam w pięści tak mocno, że kłykcie całkowicie mi pobielały, podczas gdy ona mówiła. W ostatnim czasie dorośli bardzo często próbowali ze mną rozmawiać, jednakże po kilku próbach odpuszczali, nie doczekując się z mojej strony żadnej reakcji. Co innego ta kobieta – wciąż zasypywała mnie gradem pytań, często nie słysząc na nie odpowiedzi.
- Dziękuję pani bardzo, za wszystko. – wstałam i odstawiłam szklankę z herbatą na biurko. Potem skinęłam jej głową i wyszłam, cicho zamykając ze sobą drzwi. Skierowałam się ciemnym korytarzem w stronę przedsionka, gdzie w jednej z wielkich szaf odnalazłam swój płaszcz. Założyłam buty i wyszłam na zewnątrz, natychmiast wciągając do płuc mroźne, orzeźwiające powietrze wieczoru. Na tyle budynku rósł ogromny dąb, który stał się miejscem moich codziennych ucieczek z gwaru ośrodka. Rzadko kto tam zaglądał – oprócz dębu znajdował się tam jeszcze zapomniany kompostownik i psia buda bez lokatora. To było naprawdę idealne miejsce do rozmyślań – szczególnie gdy weszło się najwyższą z gałęzi starego drzewa.
Podciągnęłam się i usiadłam, opierając głowę o chropowaty pień. Patrzyłam w czyste, ciemne niebo, i cicho powtarzałam konstelacje, przypatrując się każdej z migoczących gwiazd przez krótką chwilę. Mama zawsze lubiła gwiazdy – pewnego razu, gdy byłam mała, urządziłyśmy sobie w środku nocy piknik pod gwiazdami. Szybko zrobiłyśmy kanapki, ubrałyśmy się i pojechałyśmy, zostawiając za sobą cichy dom. Naszym celem było niedaleko położone, zdziczałe jezioro, gdzie mama rozłożyła koc, wyjęła z kosza przekąski, a potem uczyła mnie wszystkich konstelacji po kolei – konstelacji, które teraz cicho powtarzałam.
W ostatnim czasie wspomnienia były jedyną rzeczą należącą do mnie, mającą jakiekolwiek znaczenie. W ośrodku spałam w nieswoim pokoju, nieswoim łóżku, jadłam przygotowane obcymi rękoma jedzenie, otoczona ludźmi, których nie znosiłam. Jutro miało się to skończyć – miałam ponownie zamieszkać w domu, choć ten dom miał być inny od tego, jaki znałam całe swoje życie.
Ojciec zostawił nas, gdy miałam niecałe pięć lat – jak się później dowiedziałam, miał dziecko z inną kobietą, którą całe życie winiłam za rozpad swojej rodziny. Doskonale wiedziałam, że była to głównie wina ojca, ale łatwiej było mi nienawidzić jej niż jego.Wyjęłam z kieszeni pogięte zdjęcie, które tata przysłał mi wczoraj pocztą razem z dziwnie optymistycznym dopiskiem „Oto my!”. Na fotografii stały obok siebie trzy osoby. Pierwszą, na którą zwróciłam uwagę, był ojciec – dziwnie było ujrzeć go znów po niemalże dwunastu latach. Ojciec regularnie przysyłał pieniądze, ale nigdy nie dzwonił, nigdy nas nie odwiedził. Starałam się myśleć, że to wszystko jej wina,tego, że kazała mu mieszkać tyle kilometrów stąd – w Nowym Yorku. Teraz nie byłam już tak naiwna – doskonale wiedziałam, że on chciał o nas zapomnieć, zostawić za sobą niczym niewielki błąd, który już dawno przestał mieć znaczenie.
Ojciec uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było zmęczenie. Obejmował ramieniem stojącą obok niego ładną, rudowłosą, wysoką kobietę o poważnej twarzy, która zwrócona była do roześmianej nastolatki. „Ona” pomyślałam, dotykając palcem jej zastygłego uśmiechu „ona zamiast mnie”.
- Mam nadzieję, że jesteś idealną córcią swojego tatusia. – wysyczałam do zdjęcia, a potem wcisnęłam je z furią do kieszeni. Zeskoczyłam z drzewa i poszłam z powrotem do budynku. Rzuciwszy płaszcz na solidnie przepełniony wieszak, weszłam po schodach do swojego pokoju. Gdy otworzyłam drzwi, poczułam unoszący się w powietrzu mocny zapach acetonu, a Lilianne, jedna z moich współlokatorek, leżała na łóżku malując paznokcie.
- Jak tam pogadanka? – rzuciła, nawet na mnie nie patrząc.
- Jak zwykle. – odpowiedziałam tym samym tonem – Dużo mówi, mało słucha.
Lilianne pokiwała głową i syknęła, gdy lakier spłynął jej na skórkę.
- Jak wszyscy ludzie, którym wydaje się, że są wspaniałymi psychologami. Sądzi, że zna twoje myśli lepiej od ciebie samej.
- Ale stara się. – coś kazało mi bronić dyrektorki – Wszystko pozałatwiała, tak, żebym niczym nie musiała się martwić.
- A, właśnie. – Lilianne nagle podniosła zaciekawiony wzrok – Gdzie ty się w końcu przeprowadzasz?
- Nowy York. – wymruczałam niechętnie.
- Nowy York! – Lilianne poderwała się z łóżka – Zawsze chciałam tam pojechać! Ale ci zadroszczę! Zaprosisz mnie, prawda?– popatrzyła na mnie błagalnie.
- Oczywiście, że tak. – uśmiechnęłam się do niej z otuchą.
-Przysiegnij. –wyszeptała Lilianne – Przecież wiesz, jak marzę o tym, żeby choć na chwilę wyrwać się z tej dziury! – wskazała rękoma na pokój, który faktycznie znajdował się w nienajlepszym stanie.
- Okej, przysięgam. – uniosłam ręce w obronnym geście, a usatysfakcjonowana Lilianne opadła z powrotem na łóżko.
Lilianne była jedną z tych szczupłych, wysokich blondynek marzących o międzynarodowej karierze modelki. Mieszkanie w ośrodku wychowawczym nie ułatwiało jej tego – podczas, gdy nasze rówieśniczki miały możliwość chodzenia na castingi i próbowania swoich sił, nieszczęśliwa Lilianne tkwiła latami w ośrodku, odliczając do swojej osiemnastki.Choć znałam ją zaledwie dwa tygodnie – tyle, ile byłam w ośrodku wychowawczym – wiedziałam, że muszę jej pomóc, tak jak ona pomogła mnie.
Lilianne była pierwszą osobą, którą poznałam w ośrodku. Zaraz po przyjeździe, gdy tylko odstawiłam swoje rzeczy do pokoju, wyszłam na zewnątrz i usiadłam na jednej z rachitycznych ławeczek ustawionych w różnych miejscach w ogrodzie. Ukryłam twarz w dłoniach i płakałam, nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez, co udawało mi się przez cały dzień. Nagle usłyszałam, że ktoś przysiada się do mnie, a potem poczułam mocny zapach lakieru do paznokci. Dziewczyna usiadła obok mnie i powiedziała:
- Wiesz, to nigdy nie mija. Z czasem przyzwyczajasz się do tego. – zamilkła na chwilę, a potem dodała:
- Będzie lepiej, zobaczysz.
Spojrzałam na nią po raz pierwszy, ale jedynym, co udało mi się dostrzec były włosy – tak jasne, że były pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy.
- Wiesz, nauczyłam się, że są w życiu rzeczy,  który nigdy się nie zmieniają. Przyjaźń, miłość, to są dwie stałe. Choćby nie wiem co się działo, zawsze natkniesz się na nie w którymś momencie swojego życia. Są jak gwiazdy, które podczas gdy na ziemi panuje zamieć, świecą nadal tak jasno i mocno, jak podczas spokojnych nocy. – popatrzyła przez chwilę w niebo a potem znowu na mnie.
- Popatrz na nie, są zawsze takie same. Dzięki temu wskazywały drogę zagubionym. – zamilkła, a potem dodała:
-Przyjaciele są tacy sami, pomagają nam, gdy błądzimy. Pomogę ci, dobrze?
Wstała z ławki i otrzepała kurtkę, a potem podała mi rękę i powiedziała:
-Jestem Lilianne. Chodźmy do środka, bo spóźnimy się na kolację, a pani McPhee robi straszne problemy, gdy prosi się o późniejszy posiłek. Myślę, że nie jest to osoba, którą chciałabyś poznać pierwszego dnia pobytu tutaj.

Szłam za nią, a pod moimi butami chrzęścił świeży śnieg. W mojej głowie wykluła się wtedy myśl, że na moim niebie chyba pojawiła się nowa gwiazda.

---------------------------------------------------------------------
Uff, no i jest pierwszy rozdział ;) Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Wiem, że nie dzieje się w nim zbyt wiele, ale chciałam dokładnie przedstawić sytuację wewnętrzną bohaterki i sposób, w jaki postrzega świat.
Cóż, mam nadzieję, że choć trochę Wam się. Jeśli czytacie - napiszcie mi koniecznie, co sądzicie. Każda sugestia sprawia, że poprawia się swój styl :)
Do zobaczenia w następnym rozdziale, w którym Meg wyrusza do Nowego Yorku, żeby rozpocząć nowe życie :)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rodzi się nowa historia

Do tej pory największym problem siedemnastoletniej Megan Feldman było to, że nie jest ładna. Jednak w jednej chwili wszystko się zmienia, a świat Megan wywraca się do góry nogami. Zmuszona jest opuścić dom i przeprowadzić sie do od lat niewidzianego ojca i jego nowej rodziny. Tam musi zmierzyć się z niechęcią swojej przybranej siostry i negatywnie nastawionej do niej szkoły. Wydaje się, że dziewczyna jest u kresu wytrzymałości, gdy poznaje Steva - chłopaka, potrzebującego pomocy o wiele bardziej od niej samej...

Na waszych oczach właśnie rodzi się nowa historia. Ciekawa jestem, jak potoczą się losy bohaterów. Czy między Megan a jej przybraną siostrą nawiąże się nić porozumienia? Czy przeprowadzka przyniesie jej nowe przyjaźnie? Czy dotąd samotna odnajdzie w końcu miłość? I wreszcie - czy będzie gotowa wybaczyć i pogodzić się ze znienawidzonym przez lata ojcem?

-------------------------------------------------


Witajcie :) Wczoraj wpadłam na pomysł tego opowiadania i od razu rzuciłam się do pisania. W twórczym szale powstały trzy rodziały, które oczywiście wymagają poprawek, ale pierwszy pojawi się dziś lub jutro. Nie jestem jakąś świetna pisarką i po raz pierwszy będę pisać coś publicznie, ale mam nadzieję, że opowiadanie Wam się spodoba i zostaniecie na dłużej! :)